Moja szabloniarnia

wtorek, 29 października 2013

Rozdział 5 Druga strona lustra.

Czekaj...w ogóle gadam ze sobą? Jestem...zwariowałam, nie..- odpowiadam, już nie wiem w co mam wierzyć, mam pustkę w głowie, mam dość.
Później nic nie słyszałam, tylko szum w głowie od przemęczenia.
Siedziałem w pokoju, odrabiam pracę domową drzwi były zamknięte, ale od łazienki uchylone, przez co widziałam lustro w którym moja twarz wyglądała inaczej. Nie zwracałam na to uwagi, gdyż myślałam, że to przez złe odbicie światła.
Po moich plecach przebiegł dreszcz na samom myśl o tym, że widziałam inną osobę w lustrze. Lecz moje nerwy mówiły same za siebie, "coś jest nie tak", ale nie słuchałam ich.
Z trzaskiem zamknęłam zeszyt i odłożyłam go na półkę. Stanęłam na nogach i z zadziwiającą szybkością złapałam lampę, która prawie by spadła przez moją nieuwagę. Potrząsnęłam głową wypuszczając niepotrzebnie zbędne myśli tłoczące się w mojej głowie jak taran walący w drzwi i krzyczący "Ej! Wypuść nas! Bo będziemy cię torturować! I męczyć! Do śmierci!", wzdrygnęłam się, a cebulki włosów dziwnie się najeżyły Śmierć... nigdy o niej nie myślałam, tym bardziej poważnie, po tym jak zginęła moja matka, na stole operacyjnym, bo lekarze nie mogli uratować jej spalonego i nabrzmiałego ciała.
Pamiętam to jeszcze, ale przez mgłę. Skóra na ciele mamy była czerwona i czarna, miejscami nawet schodziła. Mówiła coś do mnie, ale jej nie słyszałam, albo próbowałam nie słyszeć, patrzyłam tylko jak jej ciało, jej powłoka którą tak kochałam, umierała. To chyba najgorszy widok, później odciągali mnie od niej, krzyczałam i szarpałam się, ale nie słuchali mnie tylko ciągnęli jak szmacianą lalkę. Po godzinie wpatrywania się w podłogę i słuchania psychologów, którzy na nic się nie zdali, przyszedł lekarz, wpuszczając znany mi zapach leków i znieczulaczy. Stanął przede mną, później spojrzał na psychologa pokręcił przecząco głową, uklęknął i wziął mnie za rękę mówiąc "Wszystko będzie dobrze", ale ja wiedziałam, że nie będzie. Moje oczy zapełniły się po raz setny łzami, a w serce wbił się metalowy drążek, którego naruszanie groziło krzykiem bólu.
Później trafiłam do domu dziecka, gdzie rana po stracie matki narastała. A na pogrzebie nawet nie byłam, zabronili mi, powiedzieli, że moja psychika jest poważnie narażona. Przy grobie matki byłam tylko dwa razy. Rok po śmierci mamy, oraz na moją piętnastkę. Do osiemnastego roku życia, muszę tam chodzić z nadzorem opiekuńczym.
Odwróciłam się na piętach i odepchnęłam od łóżka, stawiając lampę na szafce nocnej. Do oczu napłynęły mi łzy na to wspomnienie. "Zycie jest takie niesprawiedliwe, takie bolesne"- pomyślałam.
Ale co tam ja, liczy się przecież co świat o tym myśli, czyż nie?
Podeszłam do toaletki i zerknęłam na lustro, w jednej chwili cofnęłam się uderzając łydką o szafkę, a łokciem w bok prysznicu. Przy okazji z moich ust wydobył się cichy krzyk przerażenia.
A jednak się nie myliłam, jestem inna...moje włosy rozpuszczone, układały się jasnymi jak promienie słońca falami, moja skóra była karmelowa, a oczy...nie były brązowe lecz żółte, naturalnie zółte.
- Nie podoba mi się ten odcień skóry.- powiedziałam już bez strachu, z lekkim obrzydzeniem w głosie.
W mojej głowie znów panował chaos, wiele pytań nasuwało mi się na język, znów zaczęło mi huczeć, "Mam po prosu dość", z całej siły uderzyłam pięścią w kafelke koło lustra, która natychmiast złamała się pod ciężarem mojej dłoni.
Podniosłam rękę do oczu i ujrzałam strugę krwi, która leciała swobodnie po ręce, łaskocząc ją delikatnie. Nachyliłam się nad toaletką, otworzyłam białą szafkę na kluczyk i przez chwilę szperałam szukając zdrową ręką wacika, spirytusu i bandażu.
Po znalezieniu odpowiednich przedmiotów zerknęłam na rękę, która wciąż i nieodwołalnie krwawiła, polałam spirytusem nałożyłam wacik i drżącymi rękoma nawinęłam szary bandaż dokładnie każde miejsce narażone na uraz.
Po długim namyśle postanowiłam, że idę na miasto coś zjeść. Może trafię na Felina.
Uśmiechnęłam się w duchu na myśl, że go spotkam za co się skarciłam. Po włożeniu ciuchów zeszłam na dół.
Było zadziwiająco cicho, jak znam życie powinna być poranna kłótnia. Nie zwracając na to uwagi wyszłam do sklepu, zastanawiając się co dokładnie stało się w domu.
Szlam nie patrząc, jak i gdzie, przez przypadek wpadłam na mojego sąsiada, ale przeprosiłam i poszłam dalej w stronę restauracji w której pracowałam trzy lata, dobra cztery, ale moim zdaniem jeden rok się nie liczy bo to był próbny rok. Później się zwolniłam, a mianowicie wtedy, gdy zaczęli się dość poważnie kłócić, zaczęłam zajmować się wtedy Niną, owszem jest już duża, ale ma dobre serce i jest wrażliwa, nie chciałabym żeby przez całe życie była smutna.
Usiadłam ostrożnie na drewnianym krześle na dworze i czekałam z podniesioną rękom na kelnera. Podszedł do mnie blondyn o jaskrawo zielonych oczach.
- W czym mogę pomóc?- zapytał, uśmiechając się od ucha do ucha, i wyciągając notatnik z przypiętym długopisem.
- Wybacz że pytam, ale jesteś nowy?- zapytałam a on pokiwał potakująco głową. Zapytałam, bo ja też tak zaczynałam w pracy, no i przyjaciele z pracy witali mnie słowem "Hejka Krewetko, co tam słychać?! To co zwykle"-czyli lampka wina i 'Kurczak w sosie estragonowym', a na deser 'Krem z dyni z wanilią'. A przezwisko wzięło się od tego, że gdy jeszcze pracowałam w restauracji, krewetki do garnka, czy na patelnie nakładałam sztućcami, lubiłam jeść krewetki, ale nienawidziłam ich dotykać-Ten  chłopak tego nie zrobił więc domyśliłam się, że jest nowy.- Mógłbyś poprosić innego kelnera, bez urazy.- powiedziałam uśmiechając się z wysiłkiem do chłopaka, on skinął głową nie mieniając ani na chwilę wielkiego banana na ustach. Odszedł a po chwili podszedł do mnie Diego, mój kumpel z kuchni.
- Krewetka?! To ty? Długo cię tu nie widziałem, może trzy, cztery miesiące. Podać to samo?- spojrzał na mnie z ukosa, podejrzliwie, jakbym miała zmienić nagle Menu.
- Tak to co zawsze, a jeżeli chodzi o czas ostatnio mam go bardzo mało.- powiedziałam z udawanym uśmiechem. Miałam nadzieję, że szybko odejdzie, bo pod rzęsami zaczęło mi się robić mokro. Tylko dlaczego?
- Okej, a tak z ciekawości. Gdzie Felin?- zapytał ochrypłym głosem, był ciekawy, bo po długim czasie, przyszłam bez mojego najlepszego kumpla.
- Nie wiem, nie pytałam się.- powiedziałam z udawaną radością. "Idź sobie wreszcie, człowieku daj Krewetce spokój!", sama próbowałam się rozśmieszyć, co pomogło, ale tylko na drobną chwilę.- Proszę, mogę chwile pobyć sama?- zapytałam błagalnym głosem, mrużąc lekko oczy.
- Okej, nie ma sprawy.- powiedział uśmiechając się delikatnie.- Mała kłótnia z Felinem?- skarciłam go za to podejrzenie, a potem jak zobaczyłam jego przygnębioną minę, szybko uśmiechnęłam się sztucznie, wyprostowałam na siedzeniu i spojrzałam prosto.
- Nie, po prostu nie rozmawialiśmy...długo.- skłamałam i spojrzałam na wychodzącą nieznaną mi kelnerkę, przynoszącą świeżo krwisty stek, przyprawiony lawendą i pikantnym sosem z gotowanych warzyw i gęstej śmietany. Nie dziwię się, że znam składniki, w końcu trochę tu pracowałam.- Zatrudniliście nowych?- zapytałam, wskazując na nieznajomą i spoglądając to na nią to na Diego.
- Nie to kuzynka Felina, nie miała gdzie pracować, więc...- przerwałam mu ruchem dłoni.
- Więc powiedział tobie, że ma kuzynkę, którą zna, a mi przez pół życia nawet nie pisnął słowa.- stwierdziłam, patrząc już nie na niego, ale gdzieś w nicość. Mój towarzysz nic nie mówił więc tylko wstałam wściekła.- Dziękuję, ale straciłam apetyt.- obeszłam stół, objęłam Diega i pożegnałam się.
Po chwili z drugiej strony ulicy zobaczyłam Felina biegnącego w moim kierunku. Opuściłam wzrok i przyspieszyłam kroku w przeciwną stronę co on, później skręciłam w uliczkę, prowadzącą prosto do mojego domu. W głowie huczało mi od myśli "A ja mu ufałam", "Jak mogłam być taka głupia", "Mam nadzieję, że się jakoś sensownie wytłumaczy".
Znów skręciła, zamierzałam pójść do baru, potańczyć, uspokoić myśli i zatopić się w muzyce, i schronić w innych ciałach, jednak coś mnie powstrzymało. Coś dziwnego chciało się przebić przez moje myśli. Gdy się skoncentrowałam już na najważniejszym, spostrzegłam, że stoję na środku chodnika sama o zachodzie słońca, nigdy się tak tym nie martwiłam, ale teraz...
- Seph! Czekaj!- o nie wolę już zginąć niż czekać na kogoś takiego jak ty. Ruszyłam szybciej do wejścia.
Gdy byłam już w środku, przepchałam się przez tłumy do baru i poprosiłam o drinka. Podał mi go szybko, a ja wypiłam szybkimi dwoma susami. Wstałam i poszłam na parkiet, gdy tylko zaczęłam tańczyć, zorientowałam się, że cuchnie tu spoconymi ciałami i świeżo wypitym alkoholem. Nie przejmowałam się tym.
Wszyscy kołysali się w rytm muzyki i gibali się na wszystkie strony, nawet mnie muzyka porwała do tańca, nuta była niezła.
Ale dokładnie po chwili wszystkie myśli jakie wcześniej kłębiły mi się w głowie natarły teraz z podwójną siłą, potężniejszą niż poprzednio.
_______________________________________

Moi drodzy strasznie was przepraszam  za moją nieuwagę, następnym razem się postaram.
Przepraszam za ten beznadziejny rozdział, no i siemka ściemka, hihihi.
Dziękuję za ponad tysiąc wejść i proszę o jeszcze więcej...
Całusy wasza Az :*